W osiemnastym wieku wieści o trzęsieniu ziemi, które zniszczyło Lizbonę w 1755 roku, dotarły do publicznej wiadomości na wschodzie Europy dopiero po pół roku od tego faktu. Szacuje się, że liczba ofiar wyniosła 50 tysięcy. Tam, na miejscu, trauma po nim odczuwalna jest do dziś. Dla ludności z drugiego końca Starego Kontynentu to było odległe wydarzenie, zilustrowane paroma grafikami.
Dla porównania katastrofa elektrowni jądrowej w Fukushimie długo pozostanie w naszej pamięci zbiorowej. Tragedia ta, świetnie udokumentowana dziesiątkami zdjęć i nagrań z telefonów komórkowych, dociera do naszej wyobraźni ze wzmożoną siłą. Trzęsące się wieżowce w Tokio, zrujnowane wnętrza sklepów, ludzie wybiegający z domów w panice i trzymający się podskakującego gruntu, a niedługo potem 14-metrowa fala Tsunami, przesuwająca się z prędkością samolotu, ucieczka samochodem na wyżej położone obszary. Dwa dni później radioaktywna chmura nad elektrownią. W ciągu 24 godzin żywioł pochłonął blisko 26 tysięcy ofiar.
W Lizbonie, Markiz de Pombal, minister wojny, kierujący odbudową miasta, przyszły premier Portugalii, na zadane pytanie „I co teraz?”, podobno odpowiadał „Pochować zmarłych i zatroszczyć się o żywych.” Nakazał ugasić szalejące pożary i pogrzebać ofiary, aby uniknąć epidemii. Szczęśliwie przypadkiem ocalały król, natychmiast, nakazał odbudowę. Markiz de Pombal stworzył plan nowej Lizbony, z szerokimi ulicami i zabudową zaprojektowaną – jako pierwsza na świecie – z myślą o ochronie antysejsmicznej. Przeprowadził rozległą ankietę, na temat przebiegu trzęsienia ziemi i ewentualnych poprzedzających je sygnałów ostrzegawczych, która jest dziś uważana za początek sejsmologii.
Moje pytanie brzmi więc: jak można wykorzystać doświadczenie awarii reaktorów nuklearnych w Fukushimie, aby to, co odbudujemy tworzyło lepszy świat niż ten, który został zniszczony?
Funkcjonujemy w rzeczywistości, w której to pytanie przesłonięte jest problemami z ubezpieczeniem i wysokością odszkodowania oraz szukaniem winnych. Naprawa szkód powierzana jest specjalistom z odpowiednimi certyfikatami. Oficjalnie stosowana procedura to dekontaminacja, polegająca w tym wypadku na zdarciu powierzchni gleby, usunięciu roślinności i składowanie ich w magazynach, gdzie dalej promieniują. Aby przekonać władze japońskie do zastosowania Efektywnych Mikroorganizmów, EMRO prowadziło na terenach przeznaczonych do ewakuacji doświadczenie z dekontaminacją pola, na którym poziom skażenia wynosił 20 000 Bq, czyli cztery razy więcej, niż dopuszczalny poziom dla terenów uprawnych, wynoszący 5 000 Bq. Pozostawiona sama sobie gleba ta potrzebowałaby 60 lat, aby móc być znów uprawiana. Stało się to jednak po dwóch miesiącach, podczas których pole było polewane dwa razy w tygodniu preparatami EM-A z dodatkiem 20 % EM-3, w ilości 100 litrów na 10 arów. Poziom radioaktywności spadł o 80%. Radykalny spadek radioaktywności plonów odnotowali także wszyscy rolnicy, którzy prywatnie używali EM.
Szacuje się, że jeżeli poziom radioaktywności gleby nie przekracza 10 000 Bq, wystarczy 4 do 5 razy w roku polewać ją 100 litrami EM na 10 arów, aby rozwiązać problem dekontaminacji gruntu. Dodatkowo można używać bokashi, kompostu i wszelkiej materii organicznej fermentowanej z EM-ami, żeby zwiększyć aktywność Efektywnych Mikroorganizmów, podobnie jak postępuje się przy bioremediacji skażonych ropą terenów.
Problem polega na tym, że zgodnie z oficjalnym stanem wiedzy, czynniki organiczne nie mają wpływu na skrócenie życia pierwiastków radioaktywnych. Badania poziomu radioaktywności gleby pokazują, że ma to miejsce, ale naukowcy nie są w stanie znaleźć wyjaśnienia tego zjawiska. Tym japońskie władze tłumaczą rezygnację z zastosowania technologii EM, jako oficjalnego środka do dekontaminacji skażonych terenów.
Kolejne pytanie brzmi zatem: jaki wymiar musi osiągnąć katastrofa, abyśmy z powrotem zaczęli kierować się zdrowym rozsądkiem..?