My dzieci miasta , przeprowadziliśmy się na wieś 30 lat temu.
Wszędzie można pięknie żyć, ale w mieście człowiek musi zbudować barierę psychiczną przed własnym środowiskiem.
W swojej głowie też otoczony jest murami obronnymi. Nie sposób patrzeć każdemu w oczy. Nie znaczy to, że na wsi właśnie tak robimy. O nie! Ale przestrzeń, która ogarniamy codzienną świadomością, zamieszkała jest przez łagodnego ducha przyrody. Ludzie pojawiają się pojedynczo. Drzewa i niebo nieustannie dają świadectwo wyższego wymiaru istnienia i proponują połączenie, i to językiem bardzo dobrze znanym naszym duszom.
I tu i tam można być ślepą i głuchym, opętanym(ą) przykrymi myślami, pełnymi pretensji, żalu , zawiści.
Wieś nie zwalnia nas od świadomego uprawiania, we własnych głowach, ogrodu dobrych myśli, plewienia szkodliwych (ściśle mówiąc nie podlewania ich).
Szkodliwe myśli są bardzo hałaśliwe. I tu właśnie przechodzę do tematu naszego sympozjum „cisza jako miejsce spotkań„.
Pozytywne myśli są przeważnie cichutkie często ledwo słyszalne. Tworzą wewnętrzny pejzaż, gdzie dusza oddycha spokojnie, letni wiaterek inspiracji wiruje między szumiącymi liśćmi. Istoty żywe wchodzą w pole widzenia, jedna po drugiej ,wyraziste, ciekawe, piękne.
Następuje tu, coś w rodzaju magicznego połączenia, otaczającego nas świata, z tym który tworzymy w środku.
To jest chyba właśnie cisza, poczucie, że jestem właściwą osobą we właściwym miejscu. Z tej pozycji można słuchać innych. Inaczej słyszymy tylko siebie.